Rate this post

Statystyki szaleją, a portal yeppy.pl ma się coraz lepiej.

Jakiś czas temu przeprowadziłem w redakcji wywiad z dwoma alpinistami, którzy zapragnęli zdobyć koronę ziemi. 9 szczytów na wszystkich kontynentach świata. Naprawdę warto przeczytać, choćby po to, aby dowiedzieć się jakie niebezpieczeństwa czyhają na nas w górach. Gorąco zachęcam (Wywiad po kliknięciu „Czytaj więcej”)

Po co się wspinać na najwyższe szczyty świata? Ile kosztuje wejście na „maniakalne” Mount Everest i kiedy jest bardzo niebezpieczne? Jak się do niego przygotować będąc laikiem i czy da się uniknąć choroby wysokościowej albo obrzęku mózgu ? Zapraszamy na pierwszą część wywiadu z Piotrem Bobrowskim i Marcinem Jóźwiakiem – alpinistami „9 szczytów”, którzy postawili sobie za cel zdobycie Korony Świata. A Yeppys_world objęło patronat medialny nad ich wyprawami.
„W górach znowu jestem prawdziwym człowiekiem; tam stajemy się braćmi i wszystko co brzydkie i błahe opuszcza nas.”
Herman Henkel
– yeppys_world: Skąd pomysł uprawiania alpinizmu? Z nudy?
Marcin (9szczytów.pl): To nasz sposób na życie. Pochodzę z gór, konkretnie z Sudetów. Na Wielką Sowę miałem 3 godziny drogi, więc to był mój sposób na wypoczynek. Zresztą pozostał do dziś.

– Zaczęliście chodzić po górach tylko dlatego, żeby odpocząć?
Piotr: Właściwie tak.

– Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
Piotr: Rok temu, dokładnie w Walentynki (śmiech). Ten pomysł wyszedł ode mnie. Pracowałem w jednym ze sklepów ze sprzętem sportowym, doradzałem Marcinowi w kwestii zakupu obuwia i tak od słowa do słowa się „zgadaliśmy” na wspólny wyjazd, żeby pochodzić po górach.

– Marcin używał sprzętu, który Ty mu sprzedałeś. Nie narzekał?:)
Piotr: Nie skarżył się więc chyba były w porządku (śmiech). Pojechaliśmy do Zakopanego połazić po Tatrach, doszliśmy do Morskiego Oka. Było zamarznięte, leżała na nim dość duża pokrywa śniegu, więc nie było sensu iść gdziekolwiek dalej, nie pozwalały na to warunki. Wypiliśmy herbatę w schronisku i szybko wróciliśmy na dół. Po polskich Tatrach padła propozycja, by wyjechać trochę dalej, za granicę.

– I pojechaliście…
Piotr: Do Austrii. Ale wcześniej, zrobiliśmy sobie krótkie wyjście na Murowaniec, gdzie kolega Tomek pokazał nam jak asekurować się czekanem, na wypadek odpadnięcia od ściany. Uczyliśmy się też wspinania w grupie, podczas spięcia liną.
Marcin: Pewnego dnia wyruszyliśmy na Świnicę, pogoda była niespecjalna, więc weszliśmy tylko na Pośrednią T., później Żlebem Świnickim zaczęliśmy schodzić w dół. Niestety źle postawiłem nogę, odpadłem, mimo że miałem raki na butach, ale dość szybko zahamowałem czekanem. Piotrek zaczął się śmiać, a chwilę później on odpadł i też musiał hamować (śmiech). To były nasze pierwsze tego typu przygody w górach.
Piotr: To było dobre, szybkie przeszkolenie, bo taka sytuacja zdarzyła się niespodziewanie. Wiadomo, że tylko wtedy, kiedy coś cię zaskakuje w górach możesz sprawdzić, czy reagujesz prawidłowo.

– Rozumiemy, że liną jesteście spięci dla bezpieczeństwa?
Piotr: Tak. Jest to konieczne, bo gdy „odpada” jedna osoba, to pozostali czując szarpnięcie na linie zdążą wbić czekan i ryzyko, że poleci cała grupa się zmniejsza. Gdyby nie było liny, ostatnia osoba musiałaby liczyć tylko na siebie, nikt nie zdążyłby zareagować. Obowiązuje również zasada, że osoby najsilniejsze podczas podejścia idą z przodu a podczas schodzenia idą na końcu grupy aby w razie niebezpieczeństwa mogli „podciągnąć” tych słabszych, którzy idą za nimi. Próbowaliśmy odwrotnej kolejności podczas ćwiczeń i widać było, że różnica jest istotna. Gdyby podejście było bardziej strome istniałoby ryzyko, że wtedy cała grupa zjechała by na dół.

– Jak często wyruszacie na takie wyprawy?
Piotr: W polskie góry staramy się wyjeżdżać jak najczęściej. Za granicą wchodziliśmy na Grossglockner i na Mount Blanc. Niestety były to wyprawy nieudane, na Mount Blanc Marcina dopadła choroba a na Gorssie pogoda nie pozwoliła nam wejść na szczyt.
Marcin: Coś mnie złapało w nocy, rano w ogóle nie wyszedłem z namiotu, powiedziałem Tomkowi- przewodnikowi, że nie idę. Reszta grupy doszła do schroniska Aiguille du Gouter i stamtąd o 2 nad ranem wyruszyli na atak szczytowy. Niestety doszli do wysokości 4300 m n.p.m. i musieli się zawrócić ze względu na pogodę.

– Ile trwa wyprawa ze schroniska na sam szczyt Mount Blanc?
Piotr: Przewodnik mówił, że to wszystko trwa około 11 godzin w obie strony, czyli samo wejście na szczyt około sześciu godzin spokojnym tempem. Warunki w górach są zmienne, więc nie można szarżować tempa.

– A jakie koszty musicie ponieść na przykład przy wejściu na Mount Blanc?
Marcin: Najczęściej konkretne pieniądze trzeba zapłacić organizatorowi, który specjalizuje się w organizowaniu takich wypraw. Opłacone zostają: podróż z Polski i z powrotem, noclegi, bilety na kolejki linowe, tramwaj pod Mount Blanc, żywność liofilizowana, którą jemy w górach. Do tego dochodzą koszty sprzętu własnego i wyżywienia w drodze z Polski i z powrotem oraz obiadokolacja po przybyciu do miejscowości, z której wyruszamy w góry. Jeden posiłek kosztuje w granicach 50 złotych. O to jednak musi zadbać każdy z uczestników wyprawy. Kwota całościowa wyprawy zależy też od tego, czy ktoś nastawia się tylko na wspinanie, czy na turystykę „pełną gębą”, łącznie z kupowaniem pamiątek. Koszt całej wyprawy waha się więc w granicach dwa i pół nawet do czterech tysięcy złotych.

– A na Mount Everest?
Piotr: Mount Everest stał się górą maniakalną, każdy chce tam wejść. Popularność Mount Everest doprowadziła z czasem do tego, że na jedynej drodze zejściowej robiły się zatory, co utrudniało wchodzenie i schodzenie w tym miejscu. Typowa turystyka, po drodze do Base Camp są nawet restauracje i kafejki internetowe. Niestety, jeśli chcemy zdobyć koronę ziemi, to musimy i tam wejść, a to już jest wydatek około 75 tysięcy, tragarze, jedzenie, noclegi. Opłacona jest cała wyprawa, do tego dochodzi sprzęt, czyli całość powinna się zamknąć w stu tysiącach złotych. To jest druga co do kosztów góra.

– A pierwsza?
Piotr: Mount Vinson. Na Mount Everest jest dużo łatwiej dotrzeć. Na Antarktydę, gdzie znajduje się Mount Vinson można zabrać się tylko z ekspedycją. Wyjazdy są organizowane tylko 5 razy w roku. Poza tym panuje tam zdecydowanie niższa temperatura, więc konieczny jest wydatek na dodatkowy sprzęt. Do tego transport. Całość około 60-70 tysięcy dolarów. Są to bardzo rzadkie wyjazdy. Niestety cena tam nie podlega negocjacji, dlatego, że jeżdżą tam bogaci amerykanie.

– Wspomnieliście o sprzęcie, a ile on kosztuje?
Marcin: Sprzęt średniej klasy kosztuje już sporo, ale warto wydać te pieniądze, bo wtedy można z niego korzystać przez kilka sezonów, ponieważ nie psuje się tak często jak ten najtańszy oraz może uratować czasem życie. Sama kurtka na przykład kosztuje od 250 złotych nawet do 2,5 tysiąca, czyli koszt jednej wyprawy na Mount Blanc. Odpowiednie spodnie kosztują tysiąc złotych, ale można już je kupić za wiele mniej, np. 400 złotych i też mogą służyć dość długo. Buty: 500-2500 zł, z czego buty za dwa tysiące i więcej są już takiej klasy, że spokojnie można w nich wchodzić na Mount Everest. Na mniejsze wyprawy, np. na Mount Blanc wystarczą takie za 700-1300. Dodatkowo trzeba zainwestować w karabińczyk, czekan, kijki, liny, koszt liny to około 400zł. Cały mój sprzęt kosztuje około 10 tysięcy. Jest to dość drogi sposób spędzania wolnego czasu, ale widoki ze szczytu są niezapomniane i trochę nam to rekompensują.

– Znaleźliście się kiedyś w sytuacji, kiedy wasze zdrowie, czy życie było zagrożone?
Na szczęście oprócz „kontrolowanego” odpadnięcia w Tatrach nie zdarzyło się nic, co zagrażałoby naszemu życiu.

– Czy wasze życiowe partnerki czasem wychodzą w góry z Wami?
Nie.

– Niektórym facetom udaje się namówić swoje kobiety na ryby, albo na pole golfowe, a Wy swoje zostawiacie w domach (śmiech) ?
Marcin: Ze swoją dziewczyną chodziłem kiedyś po górach w Karkonoszach, Karpacz i okolice, ale szybko stwierdziła, że wyższe góry to nie dla niej jednak. Bała się wysokości, zresztą ja mam podobne odczucia do dziś, mam lęk wysokości. Podczas wyjścia na Grossglockner miałem takie traumatyczne przeżycie, że bałem się spojrzeć w dół, ale bardzo chętnie tam wrócę, aby sprawdzić, czy nadal będę odczuwał lęk. Natomiast podczas wyprawy na Mount Blanc już się nie bałem.

– Wychodzi na to, że to bardzo niebezpieczny sport.
Marcin: Niebezpieczny staje się wtedy, gdy nie słuchamy instrukcji przewodnika. To nie jest zwykła wycieczka krajoznawcza, trzeba się skupić przede wszystkim na asekuracji, na tym, aby nie popełnić błędu, bo jego skutki osoby zawsze oddziałują na całą grupę. Przede wszystkim trzeba słuchać poleceń przewodnika, jeśli pada „schodzimy na sztywnej linie”, to lina musi być naprężona. Nie można myśleć o „dupie Maryni”, bo skutki mogą być opłakane.

– Zaplanowaliście już jakieś wyprawy w tym roku?
Piotr: W lipcu robimy kolejne wejście na Mount Blanc, mamy nadzieję, że tym razem nam się uda. Planujemy wejście w okresie letnim, bo jest mniej ryzykowne. Jeśli ktoś sobie życzy większej adrenaliny, może próbować zdobyć szczyt w zimę, ale w wypadku Mount Blanc jest to niebezpieczne i męczące. Przy dużych opadach śniegu nie kursuje tramwaj, który dowozi ludzi na wysokość 2378 m n.p.m. do Le Nid D`aigle więc tą drogę trzeba nadrobić pieszo. Wymaga to oczywiście też odpowiedniego przygotowania i trzeba w to włożyć dwa razy więcej wysiłku.
W sierpniu wybieramy się na Elbrus. Chcąc zaliczyć koronę ziemi musimy zaliczyć również ten szczyt, ponieważ niektórzy geologowie uważają za najwyższy szczyt Elbrus, a niektórzy Mount Blanc. Wynika to z rozbieżności w pomiarach i chcąc zaliczyć całą koronę, musimy wejść na obydwa szczyty. Podobnie jest w Australii i Oceanii, gdzie również są dwa szczyty do „zaliczenia”. W następnej kolejności planujemy zdobyć Aconcagua w Ameryce Południowej albo Kilimandżaro w Afryce.
Marcin: A zimą jeszcze niczego nie zdobywaliśmy, może z czasem jak nabierzemy doświadczenia, być może już w przyszłym roku w zimę zdobędziemy Grossglockner’a.

– Rysy w Polskich Tatrach już zdobyliście?
Marcin: Piotr tak, ja natomiast nie miałem okazji. Na razie nie planuję, mam inne plany, tutaj mogę wejść zawsze. Zimą, gdzie zagrożenie lawinowe jest dosyć duże wolałbym nie ryzykować, więc biorę pod uwagę wejście latem. Kiedyś w zimę próbowaliśmy wejść na Nosal od strony Jaszczurzej Polany, ale warunki były tragiczne, śnieg padał jak szalony, do tego wiatr, kompletnie nic nie widzieliśmy. Brnąc w śniegu do pasa, doszliśmy tylko do Polany Orlickiej i wróciliśmy.

– Jak się przygotowujecie do wypraw?
Piotr: Ja przygotowuję się przez miesiąc, może półtora miesiąca przed wyprawą. Wtedy jeżdżę na rowerze, chodzę na siłownię, trochę biegam, wszystko po to, żeby podtrzymać kondycję. Nie palę papierosów, więc z oddychaniem w górach nie mam problemu.

– Jak sprawdzić, czy ktoś ma odpowiednią kondycję, by chodzić po górach?
Marcin: Bardzo łatwo, wystarczy przejść się po polskich górach, na przykład spróbować wejść na Śnieżkę w Sudetach. To nie jest jakaś specjalnie trudna góra, ale doskonale pokaże Ci, czy jesteś w odpowiedniej kondycji. Oczywiście mówimy tutaj o wejściu „na butach” od samego dołu a nie wjechaniu wyciągiem krzesełkowym na Kopę z stamtąd na Śnieżkę. Dla pełnego obrazu dołóżmy sobie 15 kilogramowy plecak na plecy i wtedy możemy mieć pogląd na naszą kondycje.

– Na jakie problemy najczęściej natykacie się w górach?
Piotr: Przede wszystkim kondycja. A jeśli chodzi o higienę, to w górach trzeba zapomnieć o prysznicu, chyba, że ktoś sobie odpowiednio wcześniej zarezerwuje miejsce w schronisku. Poza tym można kupić bieliznę, którą można nosić do trzech dni i nie wydziela ona przykrego zapachu. Zawiera jony srebra, które zabijają bakterie. Koszt takiej bielizny to od 100 do 400 zł. Nie należy też zabierać ze sobą rzeczy bawełnianych. Dlaczego? Bawełna nasiąknięta potem długo schnie, co powoduje, że jest zimno, szybciej można się przeziębić. Najlepsze są ubrania tzw. termoaktywne, które dają ciepło i nie chłoną wilgoci tak jak bawełna, a za to bardzo szybko schną.
Niektórych może dopaść też choroba wysokościowa. Objawia się nudnościami, zawrotami głowy i wymiotami. Wtedy należy odpocząć na wysokości, dobrze się zaaklimatyzować i można spróbować ponowić atak na szczyt. Niestety czasami to jednak nie wystarcza i wtedy bezwzględnie musimy zawrócić.
Marcin: Niektórzy mogą doznać obrzęku mózgu, co jest już groźne dla życia, a spowodowane jest różnicą ciśnienia i brakiem tlenu w wyższych partiach gór. Najważniejsza jest aklimatyzacja z wysokością. Czytałem gdzieś o ludziach, którzy byli na Evereście. Poziom tlenu w ich krwi był tak niski, że w normalnych warunkach, Ci ludzie by nie przeżyli. Do tych wysokości trzeba się przyzwyczaić, wymaga to czasu.

– Wiadomo, że w górach każdy chodzi swoim tempem, indywidualnie. Jak to się sprawdza w grupie?
Marcin: Zasada jest prosta. Idą w grupie, na linie, cała grupa musi iść takim tempem, jakim idzie najwolniejsza osoba z tej grupy. Innej możliwości nie ma. Natomiast, kiedy nie idziemy spięci liną, każdy idzie swoim tempem.

– Zdarzyło się kiedyś, że jedna z osób, bądź kilka, wybrała się w waszej grupie w góry i była kompletnie nieprzygotowana do wyprawy?
Marcin: Przy podejściu na Mount Blanc zdarzyła nam się taka sytuacja, kiedy jeden z Anglików uparł się, że wejdzie na sam szczyt, ale siły w pewnym momencie go opuściły i nie dał rady. Było trochę pretensji, bo ruszył w drogę mimo tego, że nie miał już siły. Na szczęście znalazła się grupa Polaków, która zabrała go na dół, do schroniska. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, powinien zostać w schronisku, czy w namiocie. Nie można wychodzić w góry będąc osłabionym, z gór musi Cię sprowadzić grupa, albo zabrać śmigłowiec, jeśli już całkiem nie masz sił.