„Gazeta Wyborcza” ustami swoich dziennikarzy z portalu sport.pl wytacza kolejne działa przeciwko stadionowemu chamstwu. Redaktor Kowal z Krakowskiej „GW” pisze wzniośle, że to kamery mają teraz pomagać w tępieniu stadionowego chamstwa. Uważa też, że całkiem stadionowego chamstwa zlikwidować nie zdołają. Wyłapią gościa odpalającego racę, ale już Ci, którzy wykrzykują (tudzież wyśpiewują) obraźliwe hasła, są bezkarni.
by geyergus (flickr.com)
Sprawa rac dla mnie jest jasna – nie przeszkadza mi to. Rozumiem, że ojciec, który wybiera się z dzieckiem na mecz może mieć obawy związane z bezpieczeństwem latorośli, ale przecież od tego są sektory rodzinne. Tak jest przynajmniej na stadionie Legii. Race były, są i prawdopodobnie będą odpalane, bo stanowią element OPRAWY meczu. Dziennikarzom może to przeszkadzać, ale uwierzcie mi, nic złego nikomu nie dzieje się tylko dlatego, że raca została odpalona. Chyba, że odpali ją kompletny idiota, który nie wie jak się nią posługiwać. Redaktorzy tego nie rozumieją i za przykład bandyctwa stadionowego podadzą za chwilę niedzielny meczu Lecha Poznań z Widzewem, kiedy przyjezdni rzucali racami w rodziny z dziećmi. Naoczny przykład tego, to pisałem wyżej – debilizmu. Ale redaktorzy Wyborczej powalczą, wszystkich odpalających race wrzucą do jednego wora z nazwą „potencjalne zagrożenie” i będą zadowoleni, bo za wierszówkę wpłynie kolejna, zapewne niemała kwota.
Kiedy dziennikarze z GW zrozumieją, że stadiony nie są ich własnością i to nie oni decydują o tym, kto i gdzie siada na stadionie i co na nim robi? Podają przykład kibica Legii złapanego przez policję i postawionego przed sądem 24-godzinnym za odpalenie racy. Wyrok? Sześć miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem na trzy lata oraz trzyletni zakaz stadionowy (dotyczy wszystkich meczów)! Istne kuriozum! Trzyletni zakaz uczestniczenia w widowiskach, które się tworzyło jeżdżąc za ukochaną drużyną i robiąc oprawy meczów! Czekam z niecierpliwością na jeszcze większy wyrok dla tych „kiboli” (ulubione określenie panów z GW), którzy rzucali racami w małe dzieci. Było zagrożenie uszczerbku na zdrowiu? Było. A w Krakowie? Nie. Koleś stwarzał zagrożenie, bo odpalił racę. Nikt nie został poparzony, nic się nikomu nie stało.Zakaz stadionowy na trzy lata.
Przesłanie artykułu jest proste, a sam artykuł czyta się przyjemnie. Jest bohater (ujęty przez funkcjonariuszy, postawiony przed sądem i skazany „kibol”), jest temat. No i tytuł odważny, ale w konwencji redaktorów z GW. „Na kibolskich trybunach jak zwykle”.
Na większości stadionów jest sektor rodzinny – jak sama nazwa wskazuje – dla rodzin, jest sektor dla ultrasów, którzy dbają o oprawę meczu, są sektory VIP i loże prasowe. Dobrze by było, gdyby każdy zajął się „swoim kawałkiem podłogi”, a kibicom („kibolom”) zostawił oprawy meczowe pod ich opieką, oczywiście kontrolując to wszystko na tyle, by żadnemu IDIOCIE nie przyszło do głowy rzucanie pirotechniką gdzie popadnie.
Polecam piosenkę Mr. Zooba, starą, z czasów błogiego dzieciństwa, ale trafną do bólu.
Co do samego chamstwa na stadionie, to – niestety – nie da się go całkiem wyeliminować i tu już zgadzam się z autorem, że przyśpiewki skierowane głównie w kibiców, czy też piłkarzy, przeciwnej drużyny nie należą do najciekawszych fragmentów widowiska. Z perspektywy trybun mogę dodać, że często te przyśpiewki bywają na tyle żenujące i nieuzasadnione, że nie warto ich nawet cytować. Problemem jest też to, że nie ma jak walczyć z czymś, co na stadionach piłkarskich było od zawsze. Krąży mit, że w Anglii się udało. Co miało się udać – likwidacja bandyckich burd – to się udało. Natomiast chamstwo? Nigdy w życiu. Nie wierzycie? Spójrzcie na to.
Jak myślicie co krzyczeli do Adebayora kibice Arsenalu? „Emmanuel, kochamy Cię? Chodź do nas”?
Poza tym kwestia kary dla kibica – jaka? Zakaz stadionowy? Kara więzienia? A może kilkanaście miesięcy na stanowisku przedszkolanki? Dopiero by się dzieciaki nasłuchały. Odpowiedź jest prosta – żadna kara! Chamstwo na stadionie było, jest i będzie i, zaryzykuję stwierdzenie, że nie jest ono problemem dla tych, którzy bywają na stadionach choćby raz w tygodniu. To urojony problem tych, którzy bywają na nim od święta, bądź z jakiś nieznanych powodów boją się na stadion chodzić. Choćby „kurwy” latały jak motyle a race płonęły gęsto tuż nad moją głową – ja się nie boję. Znam swoje miejsce na stadionie i idąc na mecz wiem czego się spodziewać. Redaktorzy GW – nie. Szkoda.