Rate this post

Część druga – długie żelaza / long irons

Z racji, że żyjemy w czasach zindustrializowanych, zaczniemy od żelaza (iron), a dokładniej od tak zwanych długich ironów. Kije typu żelazo dzielimy na cztery kategorie, pierwsze trzy wg odległości na jakie uderzamy – długie, średnie, krótkie – zaś czwarta kategoria to tzw. ‘wedge’, czyli kije służące do najkrótszych uderzeń z najwyższą parabolą, czyli lobów. Druga część naszej serii około poglądowej będzie poświęcona pierwszej kategorii, czyli długim ironom – kijom, które kiedyś mówiły wiele o umiejętnościach swego właściciela, potem zostały wyparte z golfiarskich toreb przez tzw. hybrydy, a ostatnio przeżywają niespodziewany renesans.
Żelazna ‘Jedynka’ – sława i legenda z przeszłości.

Kiedyś, w dawnych zamierzchłych czasach, można było wybrać, czy będzie się grało tylko kijami żelaznymi czy drewnianymi. Istniał nawet cały przedział numeryczny dla kijów drewnianych jak i żelaznych. I jak do dzisiejszych czasów przyjęło się uważać drewna za kije długo dystansowe, tak kiedyś i żelaza miały swoje własne odpowiedniki driverów. Czymś takim jest żelazna jedynka, zwana też ‘driving iron’, czy, ze względu na kształt i rozmiar główki, ‘butter knife’ – nożem do masła.

Kij ten ma poziom odchylenia główki od pionu względem podłoża (tzw. ‘loft’) wynoszący około 14 stopni, choć może mieć i mniej, zależnie od producenta. Daje to efekt niskiego i szybkiego lotu piłeczki, która po lądowaniu ma szansę potoczyć się parę metrów i przedłużyć uderzenie o kilka lub kilkanaście metrów. Sama główka sprawia wrażenie płaskiej i, niestety, sakramencko małej. Jaki ma to wpływ na grę? Starczy przytoczyć słowa Lee Trevino, dwukrotnego zwycięzcy U.S. Open (1968, 1971), który zalecał, by w trakcie burzy z piorunami na polu golfowym wyciągnąć żelazną jedynkę i wystawić ją w stronę chmur, ponieważ jest to kij, którego nawet Bóg nie jest w stanie trafić („Not even God can hit 1 iron”). Główka kija jest tak mała, że biorąc pod uwagę technikę uderzania długimi ironami (o tym w innych artykułach), osiągnięcie czystego trafienia wymaga od gracza doskonałej techniki. Tak, jest to bardzo wymagający kij, niewybaczający najmniejszych błędów, i w efekcie, ze względu własnie na te trudność, już od dłuższego czasu jest raczej ciekawostką w torbie graczy i, ze względu na poważne ryzyko błędu, nie pojawia się też na profesjonalnych turniejach.

Co nie znaczy, że kiedyś był bezużyteczny. Dla przykładu, Jack Nicklaus zawsze uważał, że najlepsze swoje uderzenia w życiu wykonał właśnie żelazną jedynką, i jedno z nich, na wietrznym siedemnastym dołku pola Pebble Beach, dało mu zwycięstwo w U.S. Open w 1972 roku. I mimo że uderzeniem ‘jedynki’ Constantino Rocca pokonał Tigera Woodsa w 1997, kij coraz bardziej odchodzi w cienie historii, a producenci już właściwie wycofali się z jego produkcji, jak i innych długich ironów, czyli dwójki i trójki, na rzecz łatwiejszych hybryd. Jim Murray kiedyś powiedział, że jedyny raz wyciągnął żelazną jedynkę na polu po to, aby zabić wielkiego pająka. A i tak w końcu zrobił to siódemką…

Jednakże, pomimo tego, że żelazna jedynka w tradycyjnej formie oraz pozostałe długie irony są rzeczą rzadką, to w ciągu ostatnich lat żelazne jedynki, dwójki i trójki przeżywają niespodziewany renesans, a to za sprawą wprowadzenia na rynek ulepszonych, można by powiedzieć, zhybrydyzowanych driving irons w przedziałach od 1 do 3. Kije te łączy ze sobą wygląd długich ironów, ale wyprodukowano je w duchu technologii game improvement, dając im większe główki i inne rozlokowanie środka ciężkości. Efekt? Dostaliśmy kije, które pozwalają na uderzenia niskie, długie (choć nadal nie tak długie jak woodami), i precyzyjne, szczególnie przy wietrznej pogodzie, za to, inaczej niż w przypadku noża do masła, wybaczające błędy w technice. Innymi słowy, nie trzeba być już Jackiem Nicklausem aby mieć frajdę z uderzeń jedynką 🙂