Czułem w kościach, że sprawa Maora Meliksona i jego ewentualnych występów w Reprezentacji Polski – czy też może lepszym określeniem było by „w Kadrze Polski” – nie jest zakończona. Zbyt dużo media o tym pisały, o naszym bohaterze zbyt dużo zostało wypowiedzianych słów pochwalnych, zarówno przez jego najbliższych jak i przez trenera Franciszka Smudę i jego reprezentacyjne otoczenie. Maor najpierw zagrał w dwóch towarzyskich meczach w kadrze Izraela, później był o krok od zablokowania sobie możliwości reprezentacyjnego manewru poprzez występ w meczu o punkty. Na przeszkodzie jednak stanęła kontuzja, co odebrał jako znak niebios. „Możesz jeszcze zagrać dla Polski” – podpowiadali mu członkowie rodziny i menedżer. Myśli Maora Meliksona o polskiej kadrze były coraz bardziej śmiałe, tym bardziej, że Izrael znacząco zmniejszył swoje szanse na awans do Mistrzostw Starego Kontynentu.

Przeciwko powołaniu Maora Meliksona nic bym nie miał, gdyby ten odpowiednio wcześniej zdecydował się na któryś z wariantów. Tak jak swego czasu uczynili Adam Matuszczyk i Ludovic Obraniak. Gdyby Maor kilka miesięcy wcześniej nie wchodził w Izraelskie, reprezentacyjne kamasze sprawa byłaby otwarta, ba, śmiem twierdzić, że większość kibiców nie miała by nic przeciwko, w końcu ostatnio są z faktem powołań „farbowanych lisów” oswajani dość mocno i intensywnie. Ale w tym momencie, w tej konkretnej Meliksonowej sytuacji powinien zareagować organ (dobre macie skojarzenia), którego słuchają się wszystkie krajowe federacje (z nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę) – FIFA. Chociaż obserwując dotychczasowe zachowania Seppa Blattera i spółki względem problemu (tak, problemu!) naturalizowanych zawodników FIFA nie zrobi w tej sprawie absolutnie nic, a jej przedstawicie na Polskę – Pan Grzegorz Lato będzie spokojnie kiwał palcem w bucie i mówił „Mamy Cię, Maorze!”. Ciąg dalszy tej rymowanki powinien brzmieć: „Ale czy Ty nam w ogóle pomożesz?”