Rate this post

Weekend spędziłem w Białymstoku, gdzie uczestniczyłem w podniosłej uroczystości – 50 rocznicy ślubu dziadków mojej dziewczyny. Wnętrza Pałacu Branickich, łącznie z kaplicą Czarnej Madonny, na co dzień niezbyt dostępne dla zwiedzających, dziś stały przed jubilatami otworem. Oprócz dziadków Anny na uroczystość zaproszono kilkadziesiąt innych par, które przeżyły ze sobą pięćdziesiąt lat. Wytrwać w jednym związku taki szmat czasu to nie lada wyczyn.

Dziadek Anny, Jan, to, jak się dowiedziałem podczas pierwszej wizyty w Białymstoku kilka miesięcy temu, jeden z byłych nauczycieli Tomasza Frankowskiego, piłkarza Jagiellonii. Jubilat, zapytany przez mnie o Frankowskiego, nieco mi o nim opowiedział. Jaki był Tomek w młodości? Cichy, spokojny. Nad wyraz skromny. Taki jak teraz. Tak go postrzegali nauczyciele, tak postrzegali go niemal wszyscy późniejsi trenerzy. Dlaczego o tym piszę? Bo miałem wrażenie, że dziadek Anny, prawdziwy kibic Jagiellonii, jest autentycznie dumny z tego, że mógł wychowywać kogoś takiego, jak Tomek. Kogoś, kto kilkanaście lat później strzela bramkę za bramką dla ich ukochanej drużyny i jest symbolem zarówno zespołu, jak i całego Białegostoku.Tu się wychował, po licznych, mniej lub bardziej udanych zagranicznych i krajowych wojażach, powrócił na Podlasie i tu kontynuuje karierę. I nadal strzela.

Zauważyłem pewną rzadko spotykaną rzecz. Przywiązanie do Jagiellonii w Białymstoku widać na każdym kroku, choć miejscowi nie zwracają na to uwagi. Przyjezdny od razu zauważy, że miasto na punkcie klubu ma świra. Wszędzie widać symbole nieodłącznie związane z Białymstokiem. Żubry i barwy Jagiellonii w formie graffiti, ale nie tylko. Sklepy przyjazne kibicom, zniżki dla posiadaczy kart kibica. Czasem nawet jakiegoś Żubra w szaliku Jagi da się zauważyć, jak na przykład na jednym z pawilonów przy ulicy Sienkiewicza. Miasto bardzo silnie związane z Jagiellonią, klubem, za który wielu oddałoby bardzo dużo, jeśli nie wszystko. Budowanie lokalnego patriotyzmu za pomocą drużyny piłkarskiej. Coś niebywałego, w Warszawie raczej niemożliwe do realizacji.

Przed jedenastą aula w Pałacu Branickich stanęła przed nami otworem, rozpoczęła się podniosła uroczystość. Wszystkie zaproszone pary otrzymały od prezydenta Truskolaskiego pamiątkowe medale, dyplomy, kwiaty. Mnóstwo zdjęć, lokalne media, zaproszeni goście. Po uroczystości porozmawiałem chwilę z panem Janem. „Wiesz Maćku, że Tomek znowu strzelił bramkę?” – zapytał, a duma go rozpierała. Dzień wcześniej Tomek Frankowski strzelił swoją 156. bramkę w Ekstraklasie, tym samym prześcignął Włodzimierza Lubańskiego w klasyfikacji strzelców wszech czasów, a Jagiellonia wygrała z GKS Bełchatów 1-0. Trochę szczęśliwie, ale jednak wygrała – tym razem sędzia oddał to, co Jagiellonii zabrano w Krakowie.

Szanownym jubilatom życzę stu lat w zdrowiu i szczęściu, a Tomaszowi Frankowskiemu – podniosłej atmosfery, kiedy i jego będą odznaczać za zasługi dla Białegostoku. Zasługuje na to.