Choć mecz odbył się w środę dopiero teraz publikuję wpis. Powiecie – późno. No, późno, ale zawsze to lepsze, niż wysyłanie składów reprezentacji Polski i Portugalii dwa dni po meczu, czego dopuściła się rzecznik prasowa PZPN – Agnieszka Olejkowska 😉 Mi za to nie płacą, póki co, ale do rzeczy. Mecz Polska – Portugalia na Stadionie Narodowym był meczem historycznym, bo pierwszym rozegranym w tym miejscu po 29-letniej przerwie (ostatni mecz w 1983r. z reprezentacją Finlandii). Atmosfera w mieście była taka, jakby w stolicy pięknego kraju nad Wisłą miały odbywać się ćwiczenia NATO. Pozamykane ulice, co było szczególnym utrapieniem dla mieszkańców Saskiej Kępy (swoją drogą pozdrawiam mieszkańców Saskiej Kępy, bo to ładna dzielnica jest), tramwaje w okolice nie jeżdżą (bynajmniej nie wszystkie), autobusy owszem, ale też nie wszystkie. Policji na każdym skrzyżowaniu od groma, a im bliżej stadionu, tym – paradoksalnie – mniej. Pojechałem, zobaczyłem jak to wygląda z daleka i wróciłem do domu oglądać spotkanie w TV, co czynię zresztą od momentu debiutu Franciszka Smudy w meczu Polska-Rumunia w Warszawie przy ulicy Łazienkowskiej 3.
Wróciłem więc do domu, kupiłem dwa piwa (po jednym na każdego gola Polaków. „Więcej nie strzelą, nie ma bata”-pomyślałem). No i nie strzelili, a piwo stoi w lodówce i czeka na lepsze czasy (prawdopodobnie do meczu Legia-ŁKS). Wnioski z samego spotkania? Mecz jak mecz. Towarzyski, o pietruszkę, zresztą było to widać po trybunach. Publiczność kolorowa (w sensie – odziana w barwy narodowe), niezbyt rozśpiewana, za to zmuszona do brutalnego zderzenia albo z małymi ubikacjami, albo z długimi kolejkami do barków, w których można kupić kawę, herbatę, hamburgera za 20 złotych lub paczkę chipsów za złotych pięć. W każdym razie brutalne zderzenie z rzeczywistością spowodowało, że na trybunach tuż po przerwie w meczu siedziało o jakieś kilka tysięcy ludzi mniej niż na początku meczu (przynajmniej tak to wyglądało w TV).
Zawodnicy też szczególnie się nie przemęczali, bo i po co? Przecież za 100 dni mamy być gotowi na Euro, a każda najmniejsza kontuzja powoduje, że nasz występ (mój, Twój, tamtego kolegi z numerem „14” i tamtego z „9” też) jest zagrożony, po co więc robić sobie krzywdę? Dodatkowo Cristiano Ronaldo i Nani mogli rozłożyć Polskę na łopatki szybko i skutecznie… właśnie… gdyby tylko zechcieli podawać do lepiej ustawionych na boisku kolegów. A my? No, coś tam graliśmy, coś tam nawet wychodziło, a Wojciech Szczęsny po kilku udanych interwencjach uwierzył w siebie tak bardzo, że zapomniał co mówił o Arturze Borucu przed meczem („Pod względem sportowym Artur na pewno jest bramkarzem reprezentacyjnym. Zdrowa rywalizacja w kadrze na pewno by mi nie zaszkodziła”) i wypalił: „Przy okazji udało mi się chyba przekonać kibiców, że Artur Boruc jest w kadrze niepotrzebny”. Młody bramkarz Arsenalu pokazał tym samym, że do wielkiego bramkarza brakuje mu jeszcze sporo, bynajmniej nie ze względu na to, czy lubi Boruca, czy nie, ale na to, co mówi i kiedy.
Bramkarza obgadaliśmy. Pora na defensywę, po której spodziewałem się jakiegoś strasznego babola, a już z niepokojem nastawiałem się na pojedynki Naniego ze ślizgającym się Wawrzyniakiem. Było słabo. W tym meczu właśnie Nani robił więcej zamieszania po stronie Wawrzyniaka, niż Cristiano Ronaldo po stronie Łukasza Piszczka (który swoją drogą w tym meczu zagrać nie powinien, o czym pisałem w tym miejscu). O dziwo dobrze, solidnie, zaprezentowała się para środkowych obrońców Wasilewski-Perquis. Być może jest to też spowodowane po części faktem, że CR7 i Nani rzadko zagrywali piłki w pole karne. Para byłych zawodników Sportingu Lizbona grała po prostu zbyt indywidualnie, ale polski kibic nie powinien z tego powodu mieć do gwiazdorów pretensji pretensji.
Co z atakiem? Brak Lewandowskiego był aż nadto widoczny, a głównym błędem Smudy było wystawienie nie grającego w klubie Jelenia kosztem grającego regularnie Grosickiego. Dobry mecz – w końcu! – rozegrał Ludo Obraniak, widać, że regularne występy w Bordeaux mu służą. Kuba Błaszczykowski i Maciej Rybus to moim zdaniem podstawowi piłkarze tej reprezentacji na swoich pozycjach. I to właściwie tyle, bo zmian Smudy przeprowadzanych w 89. minucie (wejście Mili, hura) po prostu szkoda komentować.
Do Euro2012 pozostało 98 dni. Dni, które wszystkie firmy skupione wokół reprezentacji (łącznie z oficjalnym partnerem kadry i ich pompowanymi owadami sterczącymi przed stadionem) powinny poświęcić na dojenie kasy jak tylko się da. Produkcja gadżetów związanych z kadrą powinna osiągnąć maksymalny pułap właśnie w tych dniach, jeśli firmy chcą trochę zarobić. Po Euro takiego entuzjazmu wśród kibiców jak w środę nie będzie, podobnie jak trenera i pewnie części zawodników.