Trudne pytanie. Odpowiem: „I tak, i nie”. Choć opiszę to z pozycji kogoś, kto z mediami ma do czynienia w mniejszym stopniu niż zawodowi komentatorzy sportowi.
Przypomniała mi się sytuacja, kiedy prowadząc jeszcze audycję „Kultura Fizyczna” szef radia internetowego zwrócił mi uwagę na to, że za często mówię o sobie „kibic Legii”. „Ty jesteś w pierwszej kolejności dziennikarzem”. I miał rację. Dziennikarstwo przede wszystkim, później sympatie, ale ja już taki jestem, że co chwila chlapnę coś szczerze. Więc zwykle kiedy ktoś dzwonił do studia i mówił o piłce, przy okazji wtrącając „Mój Widzew, ukochany klub”, to ja wypaliłem „Moim ulubionym klubem jest Legia”. Niech wie, że czego może się po mnie spodziewać. O dziwo, zawsze z tym gościem rozmawiało się przyjemnie, bez uszczypliwości. Można powiedzieć, że tak rzeczowej dyskusji nie udało mi się przeprowadzić z innymi kibicami innych klubów. Byłem zadowolony z faktu, że – mimo różnic na polu kibicowskim – możemy porozmawiać uczciwie i bez złośliwości. Ani razu nie padło stwierdzenie: „Nie masz racji, bo jesteś kibicem Legii” lub też „Nie powinieneś zabierać głosu, bo jesteś kibicem Widzewa”.
Ale jednocześnie ciągle mam w pamięci inną sytuację. Mateusz Borek podczas meczu Standard Liege – Wisła Kraków w Lidze Europejskiej i jego komentarz w czasie, kiedy Wisła przeprowadzała akcję i była bliska zdobycia bramki. W pewnym momencie komentator zakrzyknął: „No strzelajcie!” Społeczność internetowa zareagowała natychmiast – „Kibicuje Wiśle”. A czy to źle? Oczywiście wydarzenie to nie świadczy jednoznacznie o tym, że Mateusz Borek kibicuje Wiśle, ale na pewno część kibiców mogła to tak odebrać, a jeszcze większa część tak to odebrała. A może po prostu podekscytował się faktem, że polski klub za chwilę strzeli bramkę i być może awansuje do kolejnej fazy europejskich pucharów? O to trzeba by spytać już samego red. Borka.
Mieszkam w Warszawie od dobrych kilku lat, kibicuję Legii co najmniej od lat kilkunastu i nigdy się tego nie wyprę, choćbym nie wiem co robił, choćby nie wiem jak dalej potoczyło się „moje dziennikarstwo”. Z mojego punktu widzenia jest to po prostu niemożliwe. Nie, nie boję się, że kiedyś na mieście podejdzie do mnie kibic Polonii i da „po mordzie”. Wydaje mi się, że tak jest po prostu w porządku. Kibic wie, czego może spodziewać się po moich relacjach i komentarzach na blogu, które staram się pisać w sposób rzetelny, w stu procentach oddający rzeczywistość. Nie potrafiłbym inaczej. Nie potrafię też przestać kibicować mojemu ukochanemu klubowi. Przed takimi, lub podobnymi dylematami stają codziennie dziennikarze na całym świecie. Czy Ci kibicujący „jawnie” swoim klubom są gorsi od tych, którzy swoje sympatie ukrywają?
Każdy z nas ma jakieś poglądy. Podobnie jest z dziennikarzami politycznymi. Nie uwierzę w to, że w redakcji gazety wyborczej jest chociaż jedna osoba, która w wyborach parlamentarnych oddała głos na partię prawicową (np. PiS). Oczywiście, mogą zdarzyć się wyjątki, ale potwierdzają one tylko pewną regułę. Tak samo nie uwierzę, że dziennikarze polityczni pracujący w mediach prawicowych (np. Gazeta Polska) oddaliby swój głos na kogoś z Ruchu Poparcia Palikota bądź z SLD. No, kurczę, nie da rady.
Ukrywanie swoich sympatii klubowych przez dziennikarzy ma jednak swoją przyczynę. Doskonale wiadomo, że nie każdy z nas (a przynajmniej większa część społeczeństwa) jest w stanie dyskutować na pewnych polach w sposób rzetelny, logiczny i bez pokazywania swoich sympatii. „Z tym to nie warto, bo to PiSior”, z kolei druga osoba powie „Pieprzony platformiarz!” i też rozmowa stanie w martwym punkcie. A już na pewno środowiskiem niezbyt zdolnym do dyskusji o sporcie w sposób rzetelny i pozbawiony „sympatii” są kibice sportowi (nie tylko piłkarscy). „Kibicuje Liverpoolowi, więc nie warto z nim rozmawiać” bądź „Chelsea? Co to za klub ta Chelsea? Taka sama jak jej kibice!”. Podobnie jak w polityce.
Dlatego może lepiej, jeśli dziennikarze trzymają szaliki swoich ulubionych klubów głęboko pod kurtkami. Przynajmniej zachowują pozory normalności.