Półfinały Ligi Mistrzów za nami. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie mam wątpliwości co do tego, że spotkały się ze sobą drużyny, które bezdyskusyjnie zasłużyły na to, by znaleźć się w gronie czterech najlepszych zespołów Champions League. FC Barcelona, Real Madryt, Chelsea FC i Bayern Monachium. Przedstawiciele trzech najsilniejszych – moim zdaniem – lig w Europie, jeśli nie na świecie (jak dotąd nierozstrzygnięte pozostały spory, czy liga argentyńska może się równać z którąś z czołowych lig starego kontynentu).

Barcelona odpadła w półfinale Ligi Mistrzów, remisując przed własną publicznością z Chelsea. Wyjaśnijmy sobie jedno – Chelsea w tym dwumeczu, moim zdaniem, była po prostu lepsza. Strzeliła więcej bramek, mądrze się broniła, czasem nawet parkując osławiony autobus we własnym polu karnym. Ale dlaczego miała grać inaczej? Grając w dziesiątkę przeciwko Barcelonie, w dodatku na Camp Nou? Miała się rzucić na Katalończyków z całych sił a później lamentować, że gdzieś bokiem urwał się Messi i załatwił im mecz? Z kolei żal mi tez Barcelony, bo – umówmy się, mimo swoich sympatii klubowych – jest to klub wybitny, utytułowany, często grający piłkę nie z tej ziemi. Prostą (bo wystarczy celnie podać do kolegi), a jednocześnie tak kosmiczną, że dla niektórych nieosiągalną. A sam półfinał należał do kategorii meczów, po których biję się z myślami. Mówię sobie – dobrze im tak (Barcelonie). Ale za chwilę siadam i zastanawiam się. Myślę – szkoda, że odpadli artyści.

Jednak najważniejszą frazę podsumowującą występ Katalończyków w tym meczu usłyszałem dziś jadąc do pracy, w metrze. Dwóch starszych panów rozmawiało o futbolu, o finale Pucharu Polski między Legią a Ruchem („Legia dowaliła Hanysom, wreszcie!”), o wczorajszym meczu Realu z Bayernem (do którego jeszcze wrócę), po chwili przechodząc do meczu Barcelona – Chelsea. Jeden z nich powiedział: „Grając w jedenastu na dziesięciu i prowadząc 2:0 trzeba przeciwnika dobić, strzelić jeszcze jedną, lub dwie bramki, pokazać jaja, udowodnić, że się na tą wygraną w pełni zasłużyło, niech nikt nie ma wątpliwości. Barcelona natomiast grała pięknie i tylko tyle. Przez to przegrała. Bramki na boisku są po to, by do nich trafiać”. Jezu, jakie to proste! Prawda, że to dobre podsumowanie meczu na Camp Nou?

Tak samo było wczoraj na Santiago Bernabeu, w meczu Real Madryt – Bayern Monachium. Nie trafiają do mnie tłumaczenia piłkarzy Realu, że „zrobili, co mogli a karne to loteria”. Dlaczego zatem, mając tę świadomość, dopuścili do loterii? Niepojęte. Prowadzili z Bayernem 2:0, dali sobie strzelić bramkę, która w efekcie spowodowała dogrywkę i karne. Nie mieli sił? Pewnie tak. Ale nie był to mecz fazy grupowej, gdzie najważniejsze rozstrzygnięcia zapadają w piątym, czy też ostatnim, szóstym meczu i można się w pierwszym, czy drugim meczu potknąć, wykazać słabość. Tutaj trzeba było wygrać dwoma, trzema bramkami i nie stracić żadnej, a były ku temu doskonałe okazje. Real również nie podołał, odpadł. Odpadli artyści, w dodatku sowicie opłacani. Podobnie jak w przypadku Barcelony, buta i krnąbrność zostały ukarane przez zespół, który po prostu był tego dnia bardziej zdeterminowany, by zagrać w finale najważniejszych europejskich rozgrywek.

Jakim meczem będzie spotkanie Bayernu z Chelsea na Allianz Arenie? Na pewno ciekawym. Bardzo chciałem, by nie doszło w tym dniu do kolejnego spotkania dwóch wielkich firm, Barcelony i Realu. Mimo porażki w pierwszym meczu większe szanse na awans dawałem Realowi, niż Barcelonie. Czułem, że Anglicy nie odpuszczą, że pokażą charakter. Za to w Monachium spotkają się zespoły, które nie zatraciły się w swoim stylu, potrafiły dostosować swoją grę do tego, czego wymagał od nich przeciwnik. Okazały się lepsze, były w swoich dwumeczach małymi geniuszami, i doprowadziły w tych pojedynkach do pozytywnych rozstrzygnięć, w dodatku z ekipami mocniejszymi od siebie. Wiem niemal na pewno, że zarówno Bayern jak i Chelsea podejdą do tego spotkania z należytym zaangażowaniem i będziemy świadkami znakomitego meczu. W półfinałach zwyciężył futbol, ten prawdziwy, z jajem, determinacją, walką do ostatniej kropli krwi. Zwycięży również w finale.