W mediach okołogazetowowyborczych niezła afera, jakby co najmniej kibice londyńskiego West Ham United znów pobili się brutalnie ze swoimi rywalami, kibicami Millwall. Jeden redaktor pisze o dziesiątkach petard, drugi o tym, że „Legia znów kibolska”.

Oprawa meczu Legia-Polonia w wykonaniu kibiców gospodarzy (foto: Maciej Paprocki).
Osobiście nie mam zamiaru polemizować z artykułami, w których dochodzi do jawnego, bezczelnego przekręcania i naginania faktów pod konkretną tezę – „chuligani wrócili (lub ciągle tam byli) na stadion Legii!” Każdy jest kowalem własnego losu i kilku typków, którzy rzucili race i petardy na murawę zostanie przez klub ukaranych. Z powodu zamkniętej trybuny północnej na mecz ze Śląskiem klub poniesie olbrzymie straty finansowe, które będzie chciał sobie pewnie „odbić” na drodze sądowej. I słusznie. Natomiast rozmawianie o tym kto i ile razy przeklął siarczyście w kierunku sędziego, piłkarzy, czy kibiców gości nie ma najmniejszego sensu, bo stadion to miejsce najbardziej odpowiednie do tego, żeby pozbywać się emocji. Nie w aptece, nie w operze, nie w teatrze czy na ulicy – ale właśnie na stadionie można pozwolić sobie na to, by zdeprymować przeciwnika przekleństwami, fantastyczną atmosferą, oprawą i dopingiem dla drużyny przez 90 minut.

Tyle jeśli chodzi o zwyczaje na stadionach piłkarskich. Dla otrzeźwienia gorących umysłów polecam tekst na portalu weszlo.com i jeden z poprzednich tekstów na tym blogu.

Tematu rac i petard poruszać również nie będę – wyraziłem opinię w poprzednim tekście na temat pirotechniki na meczach. Wszystko trzeba robić z głową, nawoływał też do tego gniazdowy na Żylecie. A skoro ktoś nie ma głowy, to musi ponieść konsekwencje swojego zachowania.

To na tyle. Za chwilę mecz Ligi Mistrzów pomiędzy Tottenhamem i Milanem. Na trybunach będzie zapewne bardzo kulturalnie, bo to przecież Europa i „wielka piłka”. Okaże się po meczu.

Miłej nocy!