Czekałem z tym wpisem aż minie paręnaście godzin od momentu wypadku, opadnie chociaż część emocji, ochłonie część głów. Jednak myliłem się. Wychodzi na to, że im więcej czasu mija od niedzieli, dnia kiedy Robert Kubica uległ wypadkowi, tym w Polsce więcej specjalistów od wypadków drogowych, ze szczególnym uwzględnieniem kraks podczas rajdów samochodowych.
Niektórzy z dziennikarzy rozpoczęli proces wróżenia z fusów i przewidują, kiedy nasz kierowca wróci do bolidu. Jedni twierdzą, że najwcześniej za dwa lata, drudzy, że na pewno w przyszłym roku, a jeszcze inni, że być może już pod koniec obecnego sezonu. Paranoja! Robert Kubica uległ ciężkiemu wypadkowi, mało brakowało, a straciłby dłoń, a już naprawdę kilkudziesięciu, jeśli nie kilkunastu, centymetrów brakowało do tego, byśmy w kraju mieli żałobę narodową.
Nic to, dziennikarze przeszli to kontrataku. Kółko specjalistów zaczęło określać zagrożenie ze strony bariery, która weszła w samochód jak w masło, a Gazeta Wyborcza narzeka na zbyt długą akcję ratunkową. Tymczasem sam Jakub Gerber, pilot, który jechał z Robertem feralną Skodą, powiedział, że akcja musiała tyle trwać. Istniała obawa, że Robert ma uszkodzony kręgosłup, więc nadmierny pośpiech był tu niewskazany.
Co dalej? Trzeba czekać. Robert podobno czuje się już lepiej, więc za chwilę pojawią się u niego zwykłe, ludzkie dylematy. Czy zrezygnować z pasji jaką są rajdy samochodowe i skupić się na Formule 1? No i pytanie, które pojawia się coraz częściej: Czy team Lotus-Renault powinien swojemu kierowcy zabronić uczestniczenia, w, innych niż Formuła 1, wyścigach i rajdach?
Ja w tym temacie zgadzam się z Bartoszem Rajem, który mówi wprost: „Nie dajmy się zwariować”. Robert chce realizować swoją pasję, robił to do tej pory i najprawdopodobniej będzie robił nadal. Jak tylko wróci do zdrowia.