Rate this post

Dobre 20 minut zastanawiałem się nad tytułem do tej notki. No i wymyśliłem. Pasuje do tematu jak ulał, nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Tym razem spróbuję podjąć temat, który nurtuje mnie od dłuższego czasu. Niewątpliwie poziom dziennikarstwa sportowego w Polsce spada na łeb na szyję. Różne są tego powody, nie ma sensu zatem się o nich zbyt mocno rozpisywać. Co spowodowało, że po raz kolejny postanowiłem podjąć ten niewdzięczny temat, jakim jest poziom dziennikarstwa?

Autor bloga „Po przerwie” apeluje do dziennikarzy o zaprzestanie zabaw ludzkimi emocjami poprzez, między innymi, nadawanie artykułom chwytliwych tematów. Wątpię, by to się zmieniło, szczególnie, że internetem rządzi coś takiego jak … infotainment. Można napisać – niestety! Wiadomość zamieszczona na jakiejkolwiek stronie internetowej ma nieść zarówno informację jak i rozrywkę, a celem nadrzędnym tego zabiegu jest zysk. Tak jest na każdym portalu i niemal w każdej gazecie. Większość polskich dziennikarzy pisze na tyle nudno, że pozostają im już właściwie tylko chwytliwe, czasem niezłe tytuły.

Oczywiście sam często jestem wkurzony, bo ktoś próbuje mnie nabrać na „Ronaldo spod Siedlec” czy „gruzińskiego Messiego” grającego w Widzewie Łódź. Tytuły artykułów mają bardzo rzadko cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, a opisywani piłkarze nawet się nie zbliżą do poziomu Messiego czy Ronaldo.

Manipulacja. To dobre słowo. Wszyscy na co dzień ulegamy różnego rodzaju manipulacjom, w mediach to szczególnie częsty przypadek. Faktem jest, że przedstawiony wcześniej „gruziński Messi” nie ma na celu przekonanie czytelnika, że Nika Dżalamidze faktycznie ma coś wspólnego z utalentowanym Argentyńczykiem (z wyjątkiem niedużego wzrostu), a raczej spowodowania u niego reakcji w postaci „kliknięcia” i tym samym nabijanie licznika odsłon witryny. Tak to działa nie od dziś i tego nie zmienimy.

Co do źródeł informacji i przekazywania ich z klauzulą „Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie”… to jest właśnie ryzyko, któremu zawsze będę kibicował i zawsze będę bronił takich zachowań. To dziennikarz i redakcja decydują o tym jaką informację „puszczają” w świat, muszą się też liczyć z ewentualnymi konsekwencjami. Wiadomo – jeśli byli pierwsi, to olbrzymi sukces. Jeśli informacja okaże się nieprawdziwa, to wyjdą na głupków. Ta zasada obowiązuje w dziennikarstwie od dawien dawna i raczej nie odejdzie do lamusa. Co najwyżej przybędzie kilka niewiarygodnych portali i kilku równie mniej wiarygodnych dziennikarzy, świat jednak od tego nie zginie.

Co możemy zatem zmienić? Czytać. Dużo. Chłonąć wiedzę zawartą nie tylko w artykułach na onet.pl czy innej interii, ale też literaturze, książkach sportowych, gazetach (które jeszcze JAKOŚ trzymają poziom). Albo przejść nad tym do porządku dziennego i oswoić się z myślą, że codziennie portale internetowe będą zalewać nas coraz to fajniejszymi tytułami. Osobiście czekam na Van Der Sara z Krosna Odrzańskiego i Mourinho z Lubomii.

P.S. Dziennikarstwo, tak ogólnie, nie tylko te sportowe, ale głównie internetowe, stanie lada chwila pod ścianą. Bo z jednej strony dyktat „klikalności w internecie będzie trwał, z drugiej jednak strony czytelnik ambitny, oczekujący treści, a nie „Messich i Ronaldo spod Siedlec”, stanie się grupą pożądaną. I co wtedy?
P.S.2. Polecam Wam bloga „Po przerwie”. Dobrze pisany (nie to co mój ;)) w dodatku ma świra na punkcie Manchesteru United.