Przegraliśmy z Włochami, wygraliśmy z Węgrami. Kolejne dwa towarzyskie mecze kadry narodowej trafią do rubryk statystycznych… i w zasadzie tylko tam powinny trafić. Dwa spotkania kadry pokazały, że problem ze skompletowaniem obrony wydaje się być problemem nie do rozwiązania. Im dłużej będziemy się czarować, że Damien Perquis, lider jednej z najsłabszych formacji defensywnych we francuskiej Ligue 1, tym gorzej dla tej kadry. Bajki trenera Smudy o tym, że kadra jest kompletna można więc wsadzić na jedną półkę z bajkami braci Grimm i Charlesa Perrault.
Nie tylko Perquis jest problemem. Coraz słabiej grający w kadrze Ludovic Obraniak sprawia wrażenie, jakby miejsce w podstawowej jedenastce kadry dostał dożywotnio, po świetnym debiucie jeszcze za kadencji Holendra, który wyganiał Polaków z drewnianych chatek. Zawsze mi się wydawało, że zawodnik musi się starać, coś wnosić do zespołu. A Obraniak ostatnio NIE GRA W OGÓLE. Ani w klubie, ani w reprezentacji. Minuty spędzone przed niego na boisku można określić jedynie mianem „występów”.
źródło: https://www.polishfootballonline.com
Jeśli już jesteśmy przy Obraniaku, to pozostaję pełen szacunku dla niego, za to, że sam starał się o załatwienie wszystkich dokumentów niezbędnych do gry w reprezentacji Polski. Mimo, że teraz nie spełnia pokładanych w nim nadziei potrafił jasno określić dla której reprezentacji chce grać – Polski, czy Francji. Zupełnie inaczej postępuje obecnie Martin Kobylański, syn Andrzeja Kobylańskiego, olimpijczyka z Barcelony, ma problem. Problem Martina polega na tym, że nie potrafi zdecydować się w jakich barwach chce grać jako dorosły, ukształtowany piłkarz.
Dlatego od dobrych kilkunastu miesięcy jeździ ze zgrupowania niemieckiej kadry młodzieżowej na zgrupowanie polskiej młodzieżówki i na odwrót. Dziś ojciec młodzika poskarżył się na łamach prasy, że jego synem interesują się światowe potęgi piłkarskie, włącznie z Bayernem Monachium, a już Alexowi Fergusonowi niewiele brakuje do tego, by zawodnikowi wysłać bukiet kwiatów i umowę do podpisania. Ale reprezentacja jest dla Martina, według słów Andrzeja Kobylańskiego, zamknięta.
Ze strony PZPN widzę brak zainteresowania moim synem. Związek ma chyba inne, ważniejsze sprawy na głowie
Biadolenia nad brakiem zainteresowania ze strony PZPN nie ma końca. Do chóru (a raczej chórku) dołączył się Andrzej Juskowiak, który twierdzi, że PZPN powinien bardziej zainteresować się zawodnikiem. Przy całej swojej niechęci do działaczy z Bitwy Warszawskiej 7, do końca nie rozumiem w jaki sposób Grzegorz Lato i jego świta mieliby „zainteresować się” jeszcze bardziej jego osobistością Marcinem (Martinem) Kobylańskim. Mają mu wykupić lożę na stadionie narodowym, przysyłać bombonierki, koszulki, zdjęcia jego ojca z olimpijskim medalem w koszulce reprezentacji Polski? A może zagwarantować miejsce w kadrze na Euro, czy też na eliminacje do MŚ w Brazylii? Wydaje mi się, że PZPN akurat w tej sprawie robi wystarczająco dużo, choćby poprzez regularne powołania dla Martina.
A jeśli Martinem targają na wszystkie strony wątpliwości, w jakiej koszulce chce grać, to mam dla niego małą podpowiedź – w żadnej. Bądź mężczyzną i się zdecyduj, nie zawracaj ludziom głowy swoimi wydumanymi problemami. Będziesz chciał, to zagrasz dla Polski, nie będziesz – nie zagrasz.
Zastanawiam się też o co z tym Kobylanskim jest nie tak. Niby chce go MU i Bayern, ale na razie gra tylko w Energie. W młodzieżówkach nigdy jakoś specjalnie nie błyszczał. Ma 17 lat, w takim wieku trafiają się już talenty w Bundeslidze. Zespoły Bundesligi zwykle odważnie sięgają po młode talenty. Ale talenty prawdziwe, a nie te napompowane w mediach. Ile to już razy byliśmy świadkami sytuacji, kiedy „talent” przechodził do silnego klubu i przepadał jak kamień w wodę? Jak kamfora? Jak Mateusz Klich w Wolfsburg? Poczekałbym z ogłaszaniem Martina wielkim talentem, dopóki nie rozegra co najmniej przyzwoitego sezonu w swoim Energie Cottbus. I niech gra dla tej reprezentacji, która go rzeczywiście będzie chciała i dla której on będzie chciał grać. Bez względu na to, czy będą to Niemcy, czy Polska.