Wisła Kraków zwolniła trenera Roberta Maaskanta i część kibiców zaczęła się zastanawiać: „Co teraz?” Odpowiedź na nie jest bardzo prosta. Nic! A co ma być? Za chwilę pod Wawel przyjdzie kolejny trener, który będzie forował graczy z zagranicy, piłkarskich emerytów, a praca dyrektora sportowego Wisły Stana Valckxa (o ile i jego prezes Bogdan Basałaj i właściciel Bogusław Cupiał nie wyrzucą) dalej będzie polegała na dostarczaniu trenerowi tego szrotu, bo w polskim narodzie wyraźnie brak talentów, które mogłyby zasilić krakowski zespół.
Piłka jest przewrotna. Pół roku temu wszystkie magazyny sportowe, włącznie z Cafe Futbol prowadzone przez Mateusza Borka z Polsatu, trąbiły, że oto w Wiśle znalazł się duet kompletny. Dyrektor sportowy z kontaktami i niezbędnym do tej roli doświadczeniem, oraz trener z holenderskiej szkoły. Sukcesów u Maaskanta szukać było próżno, ale polskie media zareagowały jak zwykle – skoro zagranicznik, to musi być dobry! Rzeczywistość okazała się brutalna, zresztą jak zwykle.
Dziwię się tylko tym, którzy uważają, że trener Maaskant był kimś, kto mógłby poprowadzić Wisłę do upragnionej Ligi Mistrzów. Niestety nie był. Razem ze Stanem Valckxem odpowiada dzisiejszą formę tej drużyny. Zespół jest co prawda tylko lekko rozbity porażkami z Podbeskidziem i Cracovią. Lekko rozbity nie znaczy, że kompletnie zniszczony. Poza tym w 40 meczach Ekstraklasy Wisła pod wodzą Maaskanta zdobyła 71 punktów, wygrała 21 spotkań, zremisowała 8, przegrała 11. Strzeliła 58 bramek (mało!), straciła 38 (!!!). Ta statystyka dobitnie pokazuje co było największą bolączką Wiślackiej lokomotywy z holenderskimi maszynistami.
„Cupiał głupiał” – krzyczą kibice. Nie, nie zgłupiał. On właśnie przejrzał na oczy.