Kocham tą naszą marną, prymitywna i ociekającą amatorszczyzną ligę. Wiecie dlaczego? Bo jest diabelnie nieprzewidywalna. Jeszcze bardziej nieprzewidywalni są kibice, którzy jeszcze parę kolejek temu nie dawali Legii żadnych szans na mistrzostwo, a dziś po sensacyjnej porażce Wisły z Koroną Kielce odzyskali wiarę w dobry rezultat na koniec sezonu. W gronie tych kibiców byłem również ja.
Z nasza ligą jest poniekąd jak z matką. Nie wybiera się jej, jest jaka jest, czasem kapryśna i daje nam prztyczka w nos, ale po to, byśmy z pokorą przyjmowali to, co nam prezentuje co tydzień. Ostatnio przyniosła nam istny maraton, niespotykany na polskich boiskach, czyli rozgrywanie 3 kolejek Ekstraklasy w ciągu zaledwie kilkunastu dni. Nie trzech tygodni, ale kilkunastu dni, po których przeciętny ligowiec powinien narzekać na ekstremalne wyczerpanie. Tak się jednak nie dzieje i Bóg raczy wiedzieć dlaczego.
Wczoraj wielki dzień. Wisła Kraków, obecny lider, stracił punkty z przeciętnie grającą w tym sezonie Koroną Kielce. Bramkę strzelił Jacek Kiełb, uzdolniony prawoskrzydłowy. Jego bramka nie doczekała się odpowiedzi ze strony wciąż aktualnych mistrzów kraju, więc mecz zakończył się sensacyjna porażką Krakowian 0-1. Dość nieoczekiwanie stworzyła się szansa dla pozostałej trójki, która gra jeszcze o mistrzostwo kraju: Lecha Poznań, Legii Warszawa i Ruchu Chorzów.
Już dziś (sobota) o 18:15 przy ulicy Cichej w Chorzowie Ruch zmierzy się w bezpośrednim pojedynku o punkty z Legią Warszawa. Mecz zapowiada się niezwykle emocjonująco, tym bardziej, że obydwa zespoły mają podobny dorobek punktowy i dla obydwu jest to szansa zbliżenia się na trzy punkty do lidera- Wisły.
Kocham tą ligę. Jest jaka jest, ale ją kocham. Za nieprzewidywalność, której doświadczamy właśnie przy okazji takich pojedynków, jak ten wczorajszy pomiędzy Wisłą a Koroną.