PZPN na specjalnej konferencji prasowej ogłosił sztab szkoleniowy reprezentacji z Franciszkiem Smudą na czele. Ku zdziwieniu zebranej gawiedzi asystentem trenera został Jacek Zieliński, a dyrektorem sportowym Jan Furtok. W domu Tomasz Wałdocha mocniej zabiły serca, bo to on w ostatnich dwóch meczach pomagał Franciszkowi Smudzie, uczestniczył także pośrednio w rozmowach, które miały przekonać Sebastiana Boenischa do gry w reprezentacji Polski. Czy przekonały- powinno okazać się niedługo, natomiast sam Wałdoch lamentuje na łamach prasy, że to już koniec i jego noga w tym sztabie już nie postanie.
Pomijając kwestię rzekomych zarobków Wałdocha (prasa pisała o 40 tysiącach złotych miesięcznie, co według mnie jest sumą obrzydliwie dużą jak na TYLKO asystenta) myślę, że cała ta sprawa z wyborem sztabu miała nieciekawy przebieg. Dziennikarze poinformowali, że Zieliński był faworytem Jerzego Engela na stanowisko asystenta. Ot, taki pocałunek śmierci. Patrząc na dzisiejszą konferencję prasową odniosłem wrażenie, że większość zebranych na sali czuła się zniesmaczona ostatecznym wyborem PZPN, a dobrą minę do złej gry robił Franz Smuda, który rzucił żartem o tym, że Jasiu Furtok zna zapach skarpetek i wie jakie buty trzeba kupić, więc na dyrektora kadry się nadaje.
Pomyśleć, że dyrektorem kadry mógł być Tomasz Smokowski, dziennikarz Canal+. Młody, ambitny chłopak, znający języki. Przez moment pachniało zachodem, teraz niestety śmierci dzikim zachodem, na którym czasem nawet szeryf (Smuda) ma niewiele do gadania ze względu na działalność kilku zbirów w mieście.
P.S. O trenerze bramkarzy- Jacku Kazimierskim nie wspominam. Nie przypadkowo Wisła ma odwieczny problem z bramkarzami, wprost przeciwnie do Legii Warszawa.